wtorek, 16 września 2014

Od Ranger;a C.D Village

- Nie mam zamiaru siedzieć w tym przeklętym lesie choćby sekundę dłużej! – warknąłem. Potem jednak spojrzałem na Village. Była zdyszana i ledwo stała na nogach. – No dobrze. Ale nie długą.
Usiedliśmy na ciemnej, zwiędłej trawie. Niedaleko zobaczyłem strumyczek. Wyglądał na czysty, ale nie odważyłem się napić. Bóg wie co tam pływa. Co jakiś czas rozbrzmiewały niezrozumiałe bełkoty, nawoływania ogromnych drapieżnych ptaków lub wrzaski echa. Lecz mnie te odgłosy nic nie obchodziły. Chciałem już znaleźć się na słońcu, wyjść z tego lasu. Jednak Village nie wyglądała na wypoczętą. Mi zresztą też doskwierało zmęczenie. Jednak musieliśmy ruszać. Wstałem powoli.
- Musimy ruszać – oznajmiłem.
Przytaknęła i wstała.
- Może cię poniosę? Mam mnóstwo energii – skłamałem.
- Nie. Nie trzeba – powiedziała wadera.
- Oj daj spokój. Poradzę sobie.
Posłusznie wdrapała się na mój grzbiet. Szliśmy tak nie wiem ile, ale czas dłużył mi się okropnie. Każda sekunda zdawała się być minutą, a każda minuta godziną. Łapy uginały się pod ciężarem moim i Village. Mięśnie paliły jak ogień. Szedłem jednak dalej nie zważając na nic. I mijały kolejne minuty… W końcu jednak nie wytrzymałem. Łapy odmówiły mi posłuszeństwa i runąłem na ziemię. Village sturlała się z mojego grzbietu.
- Ranger. Widzę wyjście. Widzę… światło – usłyszałem słaby głos wadery.
Jeszcze parę kroków, pomyślałem. Zebrałem się w sobie i wstałem. Nie zważając na protesty obolałych kończyn popędziłem w kierunku wyjścia. Village biegła za mną. Słyszałem uderzanie jej łap o ścieżkę. Wybiegłem z lasu i upadłem na trawę. Świeżą, zielona trawę. Wdychałem jej zapach i rozkoszowałem się słońcem. Ze zdziwieniem odkryłem że jest już popołudnie. Ile my tam byliśmy. Odetchnąłem pełną piersią i uśmiechnąłem od ucha do ucha. Udało się. Wyszliśmy.

<Village?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz